" Miłość jest krucha, a my nie zawsze potrafimy o nią dbać "

środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 11

Ruszyli w stronę Zakazanego Lasu. Kierowali się usłyszanymi krzykami  i wyciami wilka. Byli na skraju lasu gdy zauważyli trzy postacie. Schowali się za drzewami i przyjrzeli się nieznajomym. 
- O boże.. - szepnęła Hermiona. 
Te trzy niby nie znane twarze, były i to bardzo znane.
Nie tylko nim, ale i w Azkabanie.
Bellatrix Lasrange,
Lucjusz Malfoy
i..
Syriusz Black.
Przyjaciele patrzyli na siebie przerażonymi twarzami.
Następnie wbili wzrok w zamiary dwójki śmierciożerców.
- Crucios! - krzyknęła zła czarownica.
Syriusz cicho jęknął z bólu.
Usłyszeli łamaną gałąź. Zdecydowanie nie było to rzadne z nich. 
Rozejrzeli się wokół siebie.
Na ich twarzach pojawił się blady uśmiech.
Na przeciwko ich, za drzewem stał Wybraniec.
- Harry. - szepnął praktycznie sam do siebie Ron.
Przyjaciele zaczęli walkę z niewidzialnością.
Musieli przejść do Harrego, tak aby nie zauważyła ich mroczna dwójka.
Powoli ruszali obserwując każdy wymierzony wzrok Lucjusza i Bellatrix.
Udało się. Stali za drzewem obok Wybrańca.
- Psst... Harry. - szepnęła Ginny.
Odwrócił się momentalnie, trochę przerażony, tym kogo zobaczy.
- Co wy tu robicie? - na widok przyjaciół zrobił pretensjonalną minę.
- No jak to? - spytał żałośnie Fred.
- Przyszliśmy cię poszukać. - rzekła cicho Hermiona.
- Nie potrzebuję pomocy. - Harry najwyraźniej myślał nad planem, jak uratować Syriusza, a raczej - uwolnić. Z tego co się dowiedział od Dumbledora, to tych dwoje śmierciożerców miało tylko "pojmać" Blacka.
Ale w takim bądź razie po co rzucali na niego "crucios"?
I dlaczego są tu w lesie, a nie w jakiś lochach.
- Harry, sam nie dasz rady. - szepnął Ron
Wybraniec spojrzał na przyjaciół. Asz się palili do pomocy.
- Chodźcie trochę do tyłu. - szepnął pokazując ręką "wycofać się"
Gdy już znaleźli się dobre 5 metrów od śmierciożerców z Blackiem, Harry przedstawił swój pomysł.
- Plan jest taki. Trzeba sprowokować Malfoy'a i Lasrange. - tłumacząc machał bezczynnie rękoma. - Fred, George. - zwrócił się do nich. Bliźniacy spojrzeli na czarnowłosego. - Wiecie jak sprowokować. - westchnął ciężko, nie miał siły na tłumaczenie świetnego talentu bliźniaków. - podpuszczania ludzi. - Chociaż na chwile oderwą różdżki od Syriusza. - zerknął na resztę. - My tym czasem pomożemy Syriuszowi.  Jest związany więc trzeba będzie rozwiązać sznurki. Musimy też go szybko przenieść gdzieś. Najlepiej deportować. - patrzył ufnie na przyjaciół. Jego wzrok przeniósł się na bliźniaków. - W razie czego gdyby odwrócili uwagę od Freda i Georga, wiemy jak zaatakować. - oczekiwał jakiego kolwiek słowa.
- Jesteśmy z tobą Harry.  - szepnęła Luna.
- To do roboty. - powiedział po czym wszyscy ruszyli na swoje stanowiska. Na pierwszy ogień ruszyli bliźniacy. Wiedzieli jak dobrze podpuścić tę dwójkę. Fred przeniósł z swojego pokoju za pomocą magii, ich własny wynalazek - aparat z pudła. Za pomoca kilku zaklęć uwstecznili pudełko w całkiem przydatną rzecz. Stanęli przy drzewie. Śmierciożerców z Syriuszem a bliźniaków dzieliły niecałe 2 metry.
George, który trzymał w ręku "wynalazek" nadusił na guzik. Lampa błyskawiczna zaświeciła tak mocno, że niektórzy pewnie mieliby wrażenie że widzą jakąś gwiazdę lub Słońce z bliska.
- Co to? - syknęła Bellatrix. Odwróciła się. Jej wzrok zapłonął ogniem, nienawiścią.
- Ciekawe ile nam dadzą za zdjęcia Bellatrix i Seniora Malfoy'a znęcającego się nad Blackiem. - Fred spojrzał na brata. Obaj się roześmiali.
- Avada Kedavra! - krzyknęła Lasrange.
Bliźniacy uchylili się przed strzałem za drzewem, które runęło nad ziemię.
- Lecimy do Proroka Codziennego ! - krzyknął Fred, i razem z Georgem pobiegli w stronę Hogwartu, a raczej w stronę otwartej przestrzeni.
Bellatrix zapłonęła złością i ruszyła w pogoni za bliźniakami.
Bellatrix zapłonęła nienawiścią
Przy Syriuszu nadal był czujny Lucjusz.
- Te smarkacze ci pomagają? - Malfoy parsknął śmiechem.

Harry przyglądał się całej wymyślanej akcji.
- Nie uda się! - szepnął załamany. - Lucjusz jest przy nim!
Neville wziął do ręki dosyć spory kamień i podszedł do drzewa który był najbliższy Malfoy'a i Syriusza.
- A masz! - krzyknął i rzucił kamieniem w głowę Lucjusza.
Ten upadł na ziemię.
- Livito! - wypowiedział zaklęcie, a sznur którym był "owinięty" Black natychmiast się rozwiązął. 
- Dziękuje. - szepnął chrzestny wybrańca.
Luna, Ron, Harry i Hermiona weszli na skraj lasu, w którym się wydarzyła cała akcja. 
Harry rzucił się w ramiona wujka.
- Tak się ciesze że cię widze, Harry. - Black uśmiechnął sie serdecznie do chrześniaka.
Niespodziewanie Lucjusz podniósł się na równe nogi.
- Drętwota! - krzyknął Malfoy.
Harry pamiętał tylko jak upada.. i nic nie może zrobić.

*.*.*

Rano obudził się w Skrzydle Szpitalnym.
Nad nim stał Ron i Hermiona. 
Koło niego siedział Syriusz a naprzeciwko niego stała Parvati z Ginny.
- Co się stało? - spytał próbując usiąść na łóżku.
- Malfoy użył Drętwoty.- powiedziała mętnie Hermiona.
- To to pamiętam. - zapatrzył się w sufit. - Ale co było dalej. - spojrzał na przyjaciół i wuja.
- Zdrętwiałeś i nie rozumiem w jaki sposób upadłeś. - zaczął Syriusz.- Potem zaczęliśmy ostro walczyć na zaklęcia, przybiegł Fred z Georgem i rozwścieczona Bellatrix.  A ty nadal leżałeś. - westchnął ciężko. - Kazałem Lunie sprawdzić czy oddychasz a następnie deportować cię do zamku. - spojrzał na chrześniaka.
- Innym nic nie jest? - zapytał Wybraniec.
- Nie. - powiedział sucho Ron.
- Co się potem wydarzyło? - był ciekawy wszystkiego.
- Śmierciożercy przerwali walkę i znikli. Tak poprostu. - rzekła Hermiona. - Zostawili po sobie tylko to. - podała wybrańcowi mały szmaragdowy kamyk.
Gdy wziął go do ręki krzyknął z bólu.
- Ałaj! To parzy! - upuścił kamień na podłogę.
Syriusz go podniósł i wziął do ręki.
- Harry, on jest zimny. - wujek zaniepokoił się.
Wybraniec w końcu zauważył Parvati.
- Jak się czujesz? - spytał
- Już jest dobrze. - uśmiechnęła sie serdecznie. 
Do łóżka Harrego podeszła pani Pomfey. 
- No już zmykać! - krzyknęła do gryfonów.
Nie stawiając oporu , odeszli.
Pielęgniarka uszykowała leki i położyła je na stole. Uśmiechnęła się serdecznie do Syriusza. 
Harry ciężko westchnął. 

___________________________
Jest 11. <3
Dziękuje czytelnikom.
Przepraszam za błędy i przepraszam że jest krótki.
Według mnie to jedna papka która się nie trzyma, ale sami oceńcie.
Proszę o komentowanie, to wiele dla mnie znaczy.

Pozdrawiam

Jula


4 komentarze:

  1. tak trochę rzeczywiście to "jedna papka która się nie trzyma kupy".. może dojdziesz wreszcie do tego balu i do pogrzebu babci Hermiony... bo mam wrażenie że te wydarzenia trwają miesiąc albo dwa a w sumie niecały tydzień.... Mam nadzieje że zwrócisz uwagę na moje uwagi
    ~Sernik
    Ps dlaczego mi nie dedykujesz?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za szczerość, która jest trochę bolesna. Dokończę tylko jakoś szybko te przygotowania i list i opiszę jak reszta minęła i będzie bal. To marnotrastwo tej histori. -.-

      Usuń
  2. Weź se wpisz na wikipedii ,, Harry potter zaklecia" bo masz straszne bledy z pisownią zaklęć

    OdpowiedzUsuń