" Miłość jest krucha, a my nie zawsze potrafimy o nią dbać "

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 40


Przepraszam.. to było głupie co zrobiłam.,. to zawieszenie.. po prostu czasem nie wierzę w swoje możliwości. Postaram się naprawić to co mi nie pasuje, ale obiecuję że was nie zostawię. Nigdy. Zbyt wiele tu osiągnęłam i za bardzo to pokochałam <3 Dziękuje jeszcze raz za nominację do The Versatile Blogger przez Klaudię, oraz niedawno przez Clar. Dziękuje J. Pragnę również podziękować wam. Za to że chyba jesteście xD
Moją ostatnią wolą jest rzecz prosta: Każdy kto czyta tego bloga niech się doda do obserwatorów (pod licznikiem). Do komentarzy nie zmuszam, chociaż miło by było jakbyście komentowali
J
Miłego czytania ;p
~~
Fred był w domku leśniczym państwa Krum. Słowa, o których mówił jego brat, nie dawały mu spokoju. Stał właśnie przed lustrem i bacznie się sobie przyglądał. Nad brwią mała blizna, od dawnych wybryków z bratem, włosy rozczochrane a oczy brązowe niczym najsłodsza czekolada. Stwierdził że szału co do jego wyglądu nie ma i usiadł na fotelu. Schował twarz w rękach.
„ Czy kocham Mionkę?” – zapytał siebie samego.
Ewidentna cisza zapanowała w pokoju. Brak odpowiedzi. Cichutki głosik być może sumienia odezwał się „Idź za głosem serca..”. Przetrawił te słowa.
Właściwie to kiedy Fred Weasley zaczął się zmieniać?
Wszystko miało swój początek, kiedy zaczął się spotykać z Angeliną, jak mniemam..
Z dnia na dzień stawał się coraz bardziej poważny, a wkrótce ślepota go dobiła.
Stracił radość, którą dzielił z swoim bratem. Stracił te uczucia.. Jakie uczucia?
Wstał z fotela, bo słyszał, że George go woła.
~~
Słońce schodziło z horyzontu, gdy Hermiona, Harry oraz Ron znaleźli się w Lansellocie.
Miasteczko to było bardzo stare, a jednak cenione. Na rynku stały spróchniałe ławki, które uginały się pod ciężarem starszych jak i młodszych ludzi. W centrum starego miasta stał pomnik ku słynnemu czarodzieju Maxie Vanliccieg. Rynek otaczały małe drzewa jarzębinowe oraz stare kamieniczki. Na obrzeżach miasta znajdował się stary zamek – Tyllon, który wedle legend był strzeżony przez czarownice i smoki. Nikt kto ruszył do owego pałacu,  nie wrócił żywy. Czarodziei i czarownice wybierali się tam, po majętny skarb który jest pochowany gdzieś w podziemiach. Złe  dusze ruszały tam po element układanki…Wieża Gotyll, była jedną z wieżyczek zamku. Nasi bohaterowie muszą dotrzeć  tam, po Pierścień Czarnoblady. Ich główną bronią będzie magia, ale sami nie wiedzą co ich tam czeka. W lochach żyje ponoć rodzina trollów. W dużej sypialni, jak krążą plotki,  zabito  króla Edmunda X.  W sofie otaczającej zamek pływają krokodyle, a nieliczni wspominają że również rekiny i piranie. Stare, zardzewiałe metalowe drzwi, otwierają się tylko tym, których chce pożreć tajemnica zamku. Hermiona, Ron i Harry postanowili najpierw iść do jakiejś knajpki. Dochodziła godzina druga, dla czarodziei i czarownic pora obiadu. Szli wąską uliczką, gdy zobaczyli przymocowaną do kamienicy tabliczkę: „ Bar Pod Czterema Miotłami”. Weszli tam. Wokół stolików krążyły kobiety przebrane za czarownice. Przy stolikach siedziały trolle, krasnale, skrzaty, czarownice, a w wielkiej klatce przy barze siedział mały smok. Mówi się że  Lansellot jest miastem magii, powiedzmy że  jest  to prawda. Ale sednem jest powiedzieć że Lansellot to stolica magicznych istot. Przyjaciele  zasiedli do stolika, przy oknie. Podeszła do nich kobieta, u której wyraźnie widać było że jest prawdziwą czarownicą.
- Coś podać? – mruknęła. Najwidoczniej praca nie sprawiała jej przyjemności.
- Macie jakieś specjały? – zapytał Ron.
- Żaby podsmażane na dietetycznym oleju, skrapiane sosem z  krwi gnomów. – uśmiechnęła się leniwie.
- To ja poproszę. – odrzekł rudzielec. Przyjaciele popatrzyli na niego z lekkim obrzydzeniem.
- Ja poproszę herbatę i .. – zamyśliła się Miona. - .. mają państwo może ciastko z kremem?
- Mugolskie jedzenie najwidoczniej jest wam znane. Oczywiście mamy ciastka i herbatę. – zapisała zamówienie szatynki na  brudnej kartce. – A ty? – spojrzała na Harrego.
- Ja.. poproszę szklankę wody i kaszę z gulaszem. – odrzekł po chwili namysłu.
- Gulasz z żabich udek? – zapytała kelnerka.
Harry zzieleniał. – A jest jakaś inna opcja..? – powiedział z nutką nadzei w głosie.
- Gulasz z końskiego mięsa. – rzekła zniesmaczona.
- To w takim bądź razie poproszę to co koleżanka. – wskazał na Hermionę.
Kobieta zanotowała  zamówienie, po czym odeszła w stronę baru mrucząc coś pod nosem.
- Ron, masz zamiar zjeść to danie? – szatynka zrobiła kwaśną minę.
- U mojej mamy to specjał. – uśmiechnął się szeroko.
Hermiona wzdrygnęła i napiła się herbaty, którą przed chwilą przyniosła jej kelnerka.
- Miona? – zapytał Ron.
- Tak? – odłożyła herbatę.
- Czemu nic nie powiedziałaś że jesteś z Fredem?
Szatynka zaczęła nerwowo mieszać łyżeczką w kubku.
- Przecież jesteśmy twoimi przyjaciółmi.. – odparł trochę zawiedziony Harry patrząc na swoją szklankę wody.
- Ale to akurat nie wasza sprawa. – wzięła łyk herbaty.
Po chwili przyniesiono im zamówienie, i zjedli je nie odzywając się do siebie. Zapłaciwszy za jedzenie wyszli z pubu.
- Gdzie ten zamek? – zapytał Harry.
- Na ulicy Śmierci. – powiedziała cicho Hermiona.
- To ruszamy? – Ron wyciągnął do przodu rękę.
- Ruszamy. – odparli jednocześnie Wybraniec i Hermiona kładąc ręce na dłoni Rona
Deportacja była tu zbędna, gdyż do zamku szło się zaledwie jeden kilometr.
Po drodze mijali dziwnych ludzi, którzy patrzyli na nich z przerażeniem.. lub z zdziwieniem?
Gdy znaleźli się na ulicy Śmierci zaczepił ich pewien starzec.
- Jeśli szkoda wam życia, to nie marnujcie go w tym upiornym zamku! – krzyknął.
Przyjaciele minęli „typa” i znaleźli się przed furtką mrocznego pałacu.
Unosiły się nad nim czarne chmury. W jeden chwili runął mocny deszcz a błyskawice pojawiły się jako dodatkowa atrakcja.
- Czy wam też się wydaje że macie DŻWI? – zapytał sarkastycznie Ron.
Hermiona spojrzała po kolegów, i nadusiła na guzik, który był dzwonkiem. W jednym momencie rozbrzmiał głośny chichot czarownicy i wycie trolla, jęknięcie smoka i chichot złowrogich skrzatów.
- Damy radę. – szatynka złapała Harrego i Rona za rękę, gdy furtka sama przed nimi się  otworzyła.
Ogród nie był ogrodem. Wśród wysokiej, wysuszonej trawy znajdowały się nagrobki.
Szybko przemknęli przez ścieżkę i stanęli przed zamkiem otoczonym fosą. Rozległo się trakotanie szczęk, a z nurtu fosy wyłowiły się krokodyle obserwując nowe ofiary pałacu.
- Co teraz? – zapytał Ron.
Harry podniósł spory kamień i podszedł do krawędzi pomiędzy wodą a ścieżką tak blisko jak tylko mógł. Z całej siły cisnął kamień w stronę zamku. Uderzył on w  drzwi. Usłyszeli krzyk czarownicy. Zdarzenia tu bardzo szybko się toczyły niczym w bujnym horrorze, podczas którego uśmierceni zostają główni bohaterowie.
Przejście utrzymane na łańcuchu powoli opuszczało się w stronę Rona Harrego i Hermiony.
W końcu mogli swobodnie przejść pod pałac.
Gdy to uczynili przejście wróciło na swoje miejsce, zostawiając przyjaciół na pastwie ciemności.
Harry po omacku wyszukał uchwytu do pukania. Gdy go znalazł donoście zapukał dwa razy.
- Proszę! – ni z owąd rozległ się skrzekot czarownicy.
Przestraszyli się, bojąc się że wiedźma ich złapie. Jednak nikogo nie było. Zamek nie był oświetlony, więc wzięli swoje różdżki i nimi oświetlili drogę. Zauważyli światło na końcu korytarza. Postanowli iść w jego stronę.
Znaleźli się w słabo rozpoznawalnym pokoju. Gdy otworzyli szeroko oczy, zobaczyli przyrządy do gilotynowania i torturowania. Hermiona cicho wrzasnęła. Harry zauważył pierścień który lewitował z kąta w kąt.
- Chodźcie za mną. – szepnął Wybraniec który zaczął podążać za pierścieniem.
Znajdowali się teraz w pokoju o białych ścianach, na których były smugi zapisane krwią.
Strzeżcie się ci, którzy tu wejdziecie, albowiem możecie nie wrócić cało”
W pomieszczeniu była tylko wielka szafa, do której wleciał pierścień.
Harry trochę szybciej wraz z Hermioną i Ronem z tyłu zaczął doganiać element.
Z łomotem wlazł do szafy  w której ujrzał czaszki i kości. Zemdliło go. Nie nawidził takich widoków. Poczuł że słabnie, lecz postanowił się nie poddawać. Zebrał porządnie powietrze i ruszył dalej przed siebie.
W krótce stali na twardej posadce w jakiejś jaskini. Ściany, sufit oraz podłoga były skamieniałe.
Na środku podłogi znajdował się mały staw, w którym była czerwona woda. Kto wie czy nie była to krew umarłych tutaj? Pierścień wpadł do bajorka.
- NIE! – krzyknął Harry. – Tylko nie to! – rzucił się u stóp wody.
- Harry, wszystko okej? – zapytał Ron.
- Widziałem ruchy pierścienia. Podążałem za nim. A teraz wpadł do tego czerwonego bajorka! – trzasnął pięściami o ziemię. Nagle sufit zaczął się trząść, a Hermiona pociągnęła wybrańca do tyłu. Wielki kamień a może nawet głaz wpadł do stawu, stanowiąc od teraz jego 2/3 części.
- dziękuje. – uśmiechnął się przyjacielsko do szatynki.
- Mamy teraz większe szanse zdobyć ten element. – Ron zaczął próbę wejścia na głaz. Mimo że nogi mu się ześlizgiwały, w końcu stanął na owym kamieniu. – Gdzie ten pierścień? – zapytał otrzepując rzeczy od czarnego popiołu.
- W tej krwistej wodzie. – odparł Harry zanurzając rękę, siedząc przy brzegu.
- Harry nie wkładaj tam ręki! – krzyknęła Hermiona.
Za późno.
Po chwili wybraniec zaczął krzyczeć i trząść ręką, która spuchła do nie ludzkich wymiarów.
- Harry! Ty głupku! – skarciła go po głowie, podchodząc do niego. Usiadł na posadzce przyglądając się swojej czerwonej jak rzodkiewka ręce. – Nie słyszałeś że w czerwonej wodzie nie wolno zanurzać ręki?! – krzyknęła. – Pływają w niej najczęściej jadowite węże ~Sloeny~ których jedno nawet małe ugryźnięcie może pozbawić danego oragnu lub części ciała, a nawet zabić! – wzięła jego rękę w „pod lupę” . Chłopak znowu jęknął. Hermiona wyczarowała torbę powiększająco zmniejszającą i wyciągnęła z niej małą fiolkę i bandaż. Pokropiła mu rękę niebieską cieczą, przy czym Harry wiercił się jakby miał owsiki. Na  końcu zabandażowała mu spuchniętą łapę.
- Dziękuje. – wydyszał łapiąc się za rękę.
- Chwila.. to jak ja mam sięgnąć ten pierścień? – zapytał Ron.
Szatynka ponownie zaczęła czegoś szukać w torebce. Po sekundzie wyciągnęła z niej dwie wielkie rękawice. Były koloru identycznego co woda w bajorku.
- Załóż je. – uśmiechnęła się delikatnie podając rudzielcowi rękawiczki.
Ron usiadł na kamieniu i wychylił się do Hermiony. – Dzięki. – pochwycił ochronę na swoje ręce. – Niech zgadnę masz takie na każdą okazję? – zapytał będąc pewny odpowiedzi.
- Na wszelki wypadek tak. – znów sprawiła by torebka zniknęła. Podeszła do Wybrańca. – Mocno boli? – spytała
- Trochę… - odparł – Trochę bardzo.. – starał się uśmiechnąć przez ból.
- Ach, wy i te wasze ptasie móżdżki. – zachichotała.
- Jesteśmy w takim położeniu z tak trudnym zadaniem a ty się śmiejesz?! – ochrzanił ją Harry.
- No co?! – odburknęła. – Dobrego humoru nie mogę mieć? – zmierzyła go obrażonym wzrokiem.
- Mam! – krzyknął Ron. – Mam! – trzymał w ręku pierścień z ogromnym najprawdopodobniej szlachetnym kamieniem koloru czarnego. Niespodziewanie sufit i ziemia zaczęły drżeć. Przyjaciele szykowali się do wyjścia, ale niestety przyskrzyniły je kamienie. Złapali się za ręce. Deszcz kamieni i twardych sopli zleciał z sufitu. W pomieszczeniu zjawił się potężny troll uderzając w podłogę, czarownica która się szyderczo zaśmiała, smok który  zionął ogniem oraz duch króla Edmunda X. Postacie z legend  patrzyli  na nich oczekując śmierci.
Niespodziewanie przyjaciele zaczęli się trząść i  z czerwono-krwistymi oczami upadli na podłogę. Dołożyły im kamienie i sople, które uderzały w głowy ofiar tworząc rany z których sączyła się krew. Nastało przedziwne zjawisko. Krew która spłynęła po twarzach Rona Harrego i Hermiony popłynęła do bajora które nasączyło się jaskrawym, czerwonym kolorem, po czym wróciło do dawnego odcieniu czerwieni. Mroczne postacie zachichotały i uśmiechnęły się świętując nieskazitelną radość. Po chwili zniknęły niespodziewanie, jak niespodziewanie się pojawiły.
 ~❁~
Gdy Fred z Georgem rozmawiali na sofie przy kominku, gdy coś zaczęło huczeć i pikać.
- Co to? –zapytał zdziwiony George.
Fred wstał z kanapy i podążył za huczeniem. Dotarł do korytarzyka w którym leżało jakieś urządzenie. Okno owego przedmiotu paliło się czerwonym kolorem. Rudzielec wziął przedmiot i truchtem ruszył do brata.
- Patrz. – podał mu nieznane urządzenie.
- Chwila.. co tu pisze. – George przybliżył maszynerię bliżej oczu. – „Ronald Hermiona Harry Niebezpieczeństwo!” – przeczytał. Po chwili dopiero zrozumiał to wszystko. – O, nie! – krzyknął zrywając się z łóżka.  – Mają kłopoty trzeba działać!
- Nawet nie wiesz gdzie są, poza tym jesteś chory! – oznajmił go Fred.
- Przestań myśleć tylko  o sobie! – skrzyczał go George i sięgnął po kurtkę. Z trzaskiem wyszedł z domu, przed którym się teleportował. Fred podążył w jego ślady.

Dwie godziny później.


Hermiona obudziła się z mocnym bólem głowy. Ujrzała nad sobą sylwetkę Freda.
- Jestem tu. – złapał ją za rękę.
Szatynka uśmiechnęła się i  pół przytomna pół nieprzytomna skinęła głową mamrocząc. – Gdzie Ron i Harry.. czy ja  jesteśmy w niebie? – wierciła się na łóżku w domku Kruma.
- Są w innych pokojach. Nie. Zresztą gdybyś była to i tak  byłbym przy tobie, Mionka. – pocałował ją w czoło. Teraz przejrzał na oczy że ją kocha, i że nie wyobraża sobie życia bez niej. Czy w zdrowiu czy w chorobie, czy  w nienawiści czy w miłości zawsze chce być przy niej.
Hermiona znowu zapadła w głęboki sen.
___________________________________
Pozdrawiam :)

6 komentarzy:

  1. Cieszę się, ze wróciłaś :D
    Wspaniały, dłuuugaśny rozdział. Ach i ta końcówka <3
    Niestety do obserwowanych się nie dodam, gdyż mój komputer pochodzi ze średniowiecza i działa zacofanie :/
    Pozdrawiam, czekam na następny i życzę weny.
    ~Clar <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodobał mi się twój blog :D
    Bardzo fajnie piszesz, ciekawy styl pisania, fajny w odbiorze :3
    Obserwuję ;3
    Zajrzyj też do mnie: hogwart-moimi-oczami.blogspot.com
    Zaobserwuj i daj komentarz, proszę ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam twój blog <3
    Zapraszam do mnie tak przy okazji: http://victoria-montrose-hogwart.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Sorki za opóźnienie, ale w końcu jestem xD No cóż mogę powiedzieć wyszli cało i zdrowo. Ale te zjawy, czarownice, troll i smok tak po prostu odeszli. Dziwne jeziorko, ale skoro tam są węże to one nie widzą gdzie pływają wykrywają ciepło ciała i czują ofiarę, więc co dały takie rękawiczki ? Zauważyłam, że rozdział długi, to dobrze. Jednak nie zawieszasz jeszcze lepiej. Rozdział mi się podobał. Ale dopiero teraz Fred uznał, że kocha Mionkę ? Dopiero teraz ?! No nic pozdrawiam i życzę weny !!

    OdpowiedzUsuń
  5. UWAGA! U mnie na blogu rozpoczął się konkurs na najlepszą postać! Szczegóły tutaj: http://hogwart-moimi-oczami.blogspot.com/p/konkurs_19.html

    Zachęcam do brania udziału! :D
    Pozdrawiam,
    Stacy
    xxx

    OdpowiedzUsuń
  6. Zakochałam się w twoim blogu. Nie mogłam się od niego oderwać. Cieszę się, że cofnełaś zawieszenie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! Przy okazji zapraszam też do mnie: cat-piec-zywiolow.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń